Ostatnie dwa miesiące były dla mnie i najbliższych dość stresujące, szybkie i kosztowne. Tygodnie przeleciały jak z bicza strzelił, a cyferki na koncie topniały jak lód na słońcu.
Wtorek. Rano z dzieckiem do lekarza, potem do roboty. Jest ciężko. Brak linki mój kręgosłup odczuwa przy każdym nieudanym ruszaniu i szarpaniu przy zmianach biegów. Po robocie podbijam do gościa od ubezpieczeń, bo OC się kończy.
Środa. Rado do roboty, popołudniu jest chwila czasu by naprawić linkę. Znowu dłubanie przy aucie po ciemku. Udaje się. Dodatkowe sprzęgło działa, ale mogłem bardziej naciągnąć linkę. Może przy okazji ogarnę to w wolnej chwili.
Czwartek. Rano do roboty, potem wizyta u dentysty. Daję mu kartkę z zaleceniami od kardiologa odnośnie zabiegów stomatologicznych, którą dostałem podczas sierpniowo urodzinowego pobytu w szpitalu.
Stomatolog czyta kartkę, czyta, po czym zagląda w japę, robi RTG, myśli, myśli, po czym mówi:
– To będzie grubszy temat z tym zębem, ale ogarniemy to na jednej wizycie. Tu jest kod recepty na leki, które proszę wziąć godzinę przed następną wizytą i godzinę po wizycie. To taka profilaktyczna osłona antybiotykowa, żeby do jakiegoś infekcyjnego zapalenia wsierdzia nie doszło. Widzimy się za tydzień.
Piątek. Rano do roboty, potem pakowanie gratów i wyjazd na nagrywki z RetRozrywki, powrót w niedzielę. Odpocznę za tydzień.
Kolejny tydzień. Robota, robota i robota. Czuje, że jakoś słabnę, nie mam siły wchodzić po schodach, brakuje mi tchu, zaczyna mnie boleć w klacie. Pikawa wymięka czy tylko zwykła infekcja? Od połowy tygodnia zdycham. Dzwonię do dentysty przełożyć wizytę na za tydzień. Jestem chory. Do niedzieli zdycham.
Kolejny tydzień. Praca, praca, praca.
Środa. Rano praca, po robocie wyjazd z dzieciakiem do Łodzi do kolejnego lekarza. Bla, bla, bla, kolejne skierowania na dalszą diagnostykę. Dzwonienie, umawianie, tego, tamtego, tu, tam, w tedy i wtedy.
Czwartek. Rano robota, po robocie dentysta. Tabletki łyknięte, wizyta odbębniona, ząbek nareperowany, w portfelu o pięć papierków mniej. Ja pierdole… Już leków nie liczę. Dobrze, że tylko jeden ząb był do roboty.
Piątek. Nadal brak sił by wchodzić po schodach, a z zakupami na to pierdolone czwarte piętro to już kurwa w ogóle chujnia. I ten ból w klacie. Co jest kurwa? Gwarancja na pikawę się kończy? Czy to już czas na wymianę zastawki? Mam obsraną zbroję, nie wiem co robić, nie wiem co się ze mną dzieje, czuję się źle. Dzwonię na Śląsk. Potrzebuję konsultacji z kardiochirurgiem, najlepiej tym, który mnie operował te 8 lat temu. Kurwa, to już 8 lat. Faktycznie gwarancja się mogła skończyć. Dobra, dzwonię.
– Dzień dobry, ja jestem Waszym pacjentem, bla, bla, bla…
– Zapraszamy w przyszłym tygodniu w środę na 10.30.
Znowu wyjazd się szykuje. Znowu wydatki. Konsultacja, badanie, paliwo. Trzeba to trzeba.
Sobota. Rano do roboty, potem zakupy i dźwiganie ich na to kurwa czwarte piętro. Ja pierdole…
Niedziela. Strzelanka. Jadę bo jadę, bez entuzjazmu, z głupimi myślami, że może to ostatnia gra. Wymiękam kondycyjnie, ściski w klacie, brak chęci do gry, chodzę od respa do respa. Po strzelance z kumplem regulujemy światła w moim aucie. Przy okazji coś się jebie i silnik znowu chodzi w trybie serwisowym. W dupie z tym, może kontrolka sama zgaśnie.
Co mi się tam w klacie dzieje? Czy to już końcówka? Pikawa wymięka czy to tylko ból kości i to ta pierwsza choroba daje o sobie znać? A może to tylko infekcja, znowu kowidek czy coś i pikawa to bardziej odczuwa i dlatego jestem słaby? A może to przemęczenie, stres? Ale dlaczego klata boli? Kurwaaaa, co tu się dzieje? A jeśli jednak potrzebna operacja to czy da się zastawkę wymienić przez żebra bez otwierania klaty?
Środa. Wyjazd. Kontrolka od silnika nie zgasła. Jedzie się chujowo, auto nie ma mocy, nie przyspiesza, ciężko z wyprzedzaniem, turlam się jak niedzielny kierowca.
Wcześniej nie miałem czasu zatankować, liczę, że zrobię to na trasie. No to się przeliczyłem. Nowo oddany odcinek autostrady, infrastruktura dopiero powstaje, kible już są, ale stacji benzynowych brak. Paliwo się kończy. W trybie serwisowym silnik chyba też przepala więcej, bo wskazówka spada i spada. 110km/h to max i szybciej nie idzie jechać. Nie zdążymy na wizytę. I jeszcze brak paliwa. Zjeżdżamy najbliższym zjazdem do jakiejś mieściny, szukamy stacji, jedziemy, jedziemy, wreszcie jest. Tankujemy, wracamy na trasę, pół godziny w plecy. Teraz to bankowo nie zdążymy. Trudno. Jedziemy.
Jesteśmy na miejscu. Najpierw rejestracja i badanie echo serca, potem konsultacja. Od razu go poznałem.
Wtedy po operacji widziałem go tylko przez chwile, ale zapamiętałem jego twarz. W tamtej chwili nie wiedziałem, że to był człowiek, który uratował mi życie. Po prostu przez OIOM przeszedł jakiś lekarz, spojrzał na mnie jakby upewniając się czy wszystko ok i poszedł. Potem pielęgniarka powiedziała, że to on mnie operował, że mało mówi, bo to Nepalczyk i jeszcze słabo zna polski.
Teraz siedziałem na przeciw niego i zastanawiałem się czy nie odbierze mojej wizyty jako jakieś reklamacji. Opowiedziałem co się dzieje, jak się czuję. Wysłuchał i zajął się czytaniem moich wyników, po czym powiedział mniej więcej coś takiego:
– Ceba robić. To sie nie zmniejsy, to sie będzie powięksać. Zgadza sie pan? Na kiedy termin wyznacyć? O tu mam, na kwiecień będzie dobze?
No tak przez chwilę byłem zamroczony, nie bardzo wiem o czym gadałem i czy coś sensownego. Bardziej żona z nim gadała, ja coś tam mamrotałem pod nosem zbierając szczękę z podłogi i zbierając myśli do kupy.
Jak już się ocknąłem to zacząłem dopytywać o różne rzeczy. Lekarz tłumaczył wiele rzeczy, pokazywał obrazki i na nich wyjaśniał szczegóły.
Podsumowując, w moim przypadku nie da się wymienić zastawki przez żebra bez otwierania klatki piersiowej, bo do wymiany jest też opuszka aorty. Opuszka powiększa się, bo zastawka nie jest szczelna, bo jest dwu płatkowa, bo ma wadę wrodzoną. Trzeba wymienić opuszkę razem z zastawką. To taki gotowy element który będzie doczepiony do pikawy i obecnej protezy aorty.
– Ceba jesce zrobić koronarografie, wylecyć zęby, infekcji gadła, nosa, zatok zeby nie było i psywieść płytke z badaniem TK co pan robił w sierpniu. Troche casu potseba, no to ja termin reoperacji na 20 maj zapisuje.
No i tak. Lekkie przytłoczenie wiadomościami, dziesiątki myśli, ale głównie planowanie co zrobić, jak ogarnąć wszystko na czas. Szybki obiad na starówce i powrót do domu.
Czwartek. Porypane myśli w głowie, ale przynajmniej już wiem na czym stoję. Liczyłem się z tym. Wiedziałem, że zastawka kiedyś będzie do wymiany, ale myślałem, że nastąpi to później, że może w ogóle, a jak już, to że da się to zrobić bez otwierania klaty.
No trudno, nie da się po łatwości, trzeba iść na grubo. Udało się raz to i powinno się udać ponownie. W klinice w poczekalni było sporo osób na wizycie po operacji i wszyscy byli dużo starsi niż ja. Jak oni dali radę to i ja powinienem.
Odpocznę sobie wreszcie, przeczytam książki do których się zebrać nie mogę, looknę filmiki zalegające na playliście, ogarnę sprawy do których ciągle brak czasu, od których tylko przybywa kartek na biurku z notatkami co do zrobienia.
A jak się nie uda i się nie wybudzę? Hmmm … No trudno. To sobie pójdę spać i skończy się wieczne umartwianie, wkurwianie, stresowanie, ten pierdolony wyścig praca, sen, praca, zakupy, sen i tak do zajebania. To już lepiej se zasnąć na wieki niż tak ciągle gonić.
Dobra, plan już jest, nastawienie jest. Albo będzie dobrze i sobie odpocznę i porobię zaległe rzeczy, albo będzie nie dobrze i sobie odpocznę na zawsze. Może i egoistyczne podejście, ale z takim nastawieniem lżej mi to wszystko zaakceptować.
Jebać to, co będzie to będzie.
Piątek. Praca. Pierwsze jazdy. Dzwoni telefon. Odbieram.
– Dzień dobry, tu Sresta, ja psejzałem wsyskie pana badania i z ta zastawka nie jest tak źle. Pan psyjedzie tu do nas na badanie, usg psez psełyk zrobimy. W środa za dwa tygodnie. OK?
– OK.
Czyli znowu wyjazd na Śląsk. Kasa na kolejne badanie i na paliwo, plus szybka naprawa auta, bo w takim stanie jeździ się ciężko, a i paliwsko wpierdala jak smok.
Kolejny tydzień zleciał w mgnieniu oka. Praca, praca, wyjazd do Łodzi z dzieciakiem do kolejnego lekarza, praca, auto do mechanika, praca, praca i w sobotę chwila relaksu na LAN Party z braćmi i kumplami z ekipy airsoftowej. Taka chwila oderwania od codzienności.
Kolejny tydzień. Praca, odbiór auta od mechanika, no i wyjazd. Tym razem zatankowałem dzień wcześniej. Auto nie sprawiało problemów, jechało się przyjemnie i bez nerwów. Na miejscu o czasie, rejestracja, zainstalowanie wenflonu i czekam na badanie. Po jakimś czasie przechodząca lekarka mówi do mnie:
– Jest pan na czczo?
– Tak.
– To dobrze. Zaraz będziemy pana robić.
Było nie fajnie. Mocno nie fajnie.
Wcześniej za najbardziej nieprzyjemne badanie jakie miałem robione, uważałem koronarografie. Może samo w sobie badanie nie jest jakieś masakryczne, tylko, że mam jakieś powykręcane żyły i dwóch lekarzy na zmianę wbijało się dwa razy w moje łapska, a i tak nie mogli się dostać do serca. Dopiero kolejne wkucie w drugiej ręce pozwoliło przedostać się przez moje zjebane powykręcane żyły do pikawy. Trochę to bolało, jakby ktoś mi rozszarpywał ręce od środka, ale bardziej tu działała wyobraźnia niż sprawiało to jakiś duży ból. Po prostu miałem przed oczami scenę z filmu Koszmar z ulicy Wiązów 3: Wojownicy snów, w której Phillip Anderson jest marionetką Freddy’iego, tylko, że rolę sznurków odgrywają tu ścięgna/żyły rozprute z kończyn Phillip’a.
No więc koronarografia była nie przyjemna, ale echo przełykowe było gorsze.
Prócz uczucia rozdymania gardła i odruchów wymiotnych to po prostu się dusiłem. Wszystko przez zjebane zatoki i ciągle zatkany nos. Lekarka mówi żebym oddychał przez nos, a ja powietrza nie mogę złapać. Ciągnę tym kulfonem i ciągnę, a tu ni chuja, nic wiatru do płuc nie dociera. No to oddycham przez japę, a tu z każdym oddechem zgina mnie do rzygania. Kurwa, tak źle, tak też źle. Czuję jak pikawa zaczyna napierdalać, nie mogę oddechu złapać, lekarka robi co może, ale nic nie może zobaczyć, macha, obraca i gada, nic nie widzę, nic nie widzę. Ja się dławię, duszę, wygina mnie w te i we wte, w końcu biorę drugą łapą rozszerzam se nos żeby choć trochę powietrza złapać i wreszcie przestaję się dusić, zaczynam w miarę oddychać, pikawa zwalnia, staram się wytrzymać. Lekarka manewruje rurą i coś tam udaje się jej wreszcie zobaczyć.
Ja pierdole…
Po badaniu konsultacja. Zastawka jeszcze nie jest w takim złym stanie. Jest nieszczelna, ale zawsze lepiej własna niż sztuczna. Wymiana będzie konieczna, ale jeszcze nie teraz. Decyzja o odroczeniu operacji, widzimy się za rok i monitorujemy sytuację.
Niby dobra wiadomość, bo jeszcze odroczenie, bo jeszcze nie teraz, ale z drugiej strony może lepiej byłoby to zrobić teraz, potem wiek i choroby podniosą ryzyko. Ale zawsze lepiej własna niż sztuczna. Dobra, co będzie to będzie. Na ten moment dobra wiadomość. Można odetchnąć.
Sobota. Zakupy, potem lekki chillout na urodzinach kolegi z grupy airsoftowej.
Kolejny tydzień praca, praca i weekendowy chillout z bratem, który przyjechał z wizytą.
Kolejny tydzień praca, praca, praca.
Czwartek. Na grupie wycieczkowej bardzo smutne wieści. Na jednym z komunikatorów mamy taką grupę znajomych z którymi jeździmy na różne wypady, wycieczki, zwiedzania. W czwartek dowiedzieliśmy się, że kolega Tomek zmarł z powodu tętniaka 🙁 … ja pierdole…
Piątek. Myślę o Tomku. Smutno mi.
Sobota. Bez spiny. Nic nie muszę. Obiad? Nie robimy, kanapka też może być. Dzień lenia, bez goszczenia i chodzenia w gości.
Garażowe pogaduchy z kumplem z grupy airsoftowej. Wspominam Tomka. Co zrobić. Takie życie…
Zostało kilka wyjazdów z dzieciakiem do lekarzy, ale czuć już wiosnę, będzie dobrze, myśl pozytywnie, będzie git.
Wreszcie spacer do lasu. Słoneczko wyłaź zza chmur…