Pożar

Wczoraj w pracy znowu miałem ciekawą przygodę.
Jesteśmy z kursantką w PT. Dojeżdżamy do skrzyżowania przy galerii. Ma jechać w lewo. Wbija na lewy pas, hamuje bo czerwone, za późno sprzęgło wdusza i silnik gaśnie. Próbuje uruchomić lecz rozrusznik nie kręci.
– Wciśnij sprzęgło – mówię do niej zrezygnowanym głosem.
– Wcisnęłam i nic.
Faktycznie rozrusznik nadal milczy tylko lekki smrodek spalenizny czuć z nawiewu.
– No to się coś zepsuło.
– Ja zepsułam?
Patrzę, a spod maski wydobywa się dym. O kurwa! Palimy się! Włączyłem awaryjne, zabrałem kluczyk ze stacyjki i zapierdalam z nim do bagażnika po gaśnicę.
– Otwórz maskę – mówię do kursantki.
Siara jak chuj, ludzi pełno z każdej strony, samochodów pełno z każdej strony, zapaliło się zielone, a my stoimy na środku z dymiącym się autem. Samochody zaczynają nas omijać, każdy ma wyjebane, radźta se sami. Dobra, chuj z ludźmi, trzeba działać.
– Wysiądź z auta na wszelki wypadek – mówię do kursantki, która jest w coraz większym szoku.
Z jakiegoś szkolenia pamiętałem, by nie otwierać maski gwałtownie, bo jak powietrza więcej złapie to dopiero ogień buchnie. Zaglądam przez szparę pod maskę, nie jest źle, ognia nie widać. Otwieram delikatnie, gaśnica przygotowana do działania, otwieram bardziej , ognia nie widać … ufff. Dymek sobie leci z okolic rozrusznika, już dużo mniejszy, więc już chyba po strachu. Uspokajam kursantkę, że to nie jej wina, że takie rzeczy się zdarzają, że to tylko maszyna.
– Dobra, już po strachu. Trzeba auto zepchnąć.
– To ja będę pchała.
– Co ty dajesz, wsiadaj i kieruj, ja będę pchał. Otwórz tylko okno to pomogę kręcić jak Ci będzie ciężko.
Zapaliło się zielone, zaczynam pchać, tłumaczę gdzie ma sterować, zaczyna skręcać i nagle słyszę KLIK dobiegające z kierownicy.
– O kurwa, kierownica się zablokowała, gdzie masz kluczyk?!
– Nie wiem, ty brałeś.
Ups, przecież otwierałem bagażnik. Pcham ten samochód jedną ręką, drugą robię rentgena po kieszeniach.
– Jest! Trzymaj! Włóż i przekręć! Szybko!
No i udało się w ostatniej chwili skręcić koła i nie wjechać na chodnik. 🙂
No i tak sobie pcham ten samochód, pcham, kursantka się rwie do pomocy, dobra, dam sobie radę, siedź i kieruj. A, że nie było gdzie się zatrzymać to tak sobie popchałem jeszcze kilkaset metrów do najbliższego parkingu. 🙂
Potem kilka nieudanych prób uruchomienia auta z po pychu i w końcu telefon po pomoc.

Moje samochodowe przygody w pracy robią się co raz ciekawsze. Chyba w końcu się gdzieś rozpierdolę, zaliczę jakiegoś dzwona albo coś. No nie ma chuja, wcześniej czy później coś się stanie … oby nie.

Może Ci się spodobać...

Twój e-mail nie zostanie opublikowany. Pola nazw i adresy e-mail są wymagane

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.