Dziś miałem luźniejszy dzień w pracy. Jeździłem sobie po okolicy rozwieszając plakaty reklamowe. W sumie fajna robota. W porównaniu z normalnym dniem pracy to wręcz relaksująca. Jednak cóż to byłby za dzień, gdybym się nie wkurwił? Na dzień dobry dostałem informację, że pojazd którym mam jechać, coś nie bardzo chce jeździć, coś się pierdoli z gazem i mam przy okazji podjechać do mechanika. Dobra. I tak będę miał po drodze. Jadę.
Faktycznie auto nie idzie, jakby nie palił na jednym. Silnik na wolnych napierdala jak w maluchu, czasem gaśnie. Ale chuj tam, jadę dalej. Trochę na gazie, trochę na benzynie i jakoś daję radę.
Po jakimś czasie musiałem spuścić z kija. Byłem akurat na jakimś zadupiu, blisko lasu, więc skorzystałem z okazji. Wracając do samochodu zaczepił mnie jakiś kolo wyjeżdżający rowerem z tego lasu.
– Zakopał się pan?
– Nie, luz, wszystko ok, dzięki.
– Na tej drodze to już nie jeden ugrzązł.
– Nie ugrzązłem, byłem osuszyć jaszczura.
– A Ty gajowy jesteś?
– Nie.
Jak zamykałem drzwi coś tam jeszcze pierdolił. Tak, wiem, chamsko się zachowałem, facet chciał pogadać, a ja go olałem. Pojechałem dalej.
Po jakimś czasie zadzwoniłem do mechanika. Mówię co się dzieje z autem, czekam na jakąś odpowiedź, a tu cisza. Zasięg w telefonie poszedł się jebać. Kurwa, gadałem sam do siebie. Wychodzę z auta, chodzę w koło szukając zasięgu. Jest. Dzwonię jeszcze raz. Ta sama gadka. Mechanik każe sprawdzić coś pod maską. Szukam, szukam, jeb, zasięg znowu w chujam. Ja pierdole, dwudziesty pierwszy wiek i przez telefon nie można się dogadać. Żebym jeszcze był na jakimś wypizdowie to rozumiem. Ale cywilizacja w koło, kilka kilosów od miasta i już chujnia z zasięgiem? Dobra, dzwonię jeszcze raz. Wreszcie udało nam się dogadać, ustalić, umówić itp. Pojechałem dalej.
Na jednej z dróg miałem do wykonania zawracanie. Kawałek polanki przy drodze, myślę zrobię kółko i zawrócę na raz. Zawijam i przez chwilę się zawahałem. Może lepiej nie zjeżdżać z asfaltu? Może ten piasek jest grząski? Wciskam hamulec i JEB! Jakbym przodem auta wpadł w rów. Chwila zawahania trwała za długo. Za długo podejmowałem decyzję o nie zjeżdżaniu z asfaltu. No kurwa pół metra wcześniej i byłoby git, a teraz jestem w dupie. Dobra, nie panikuj, dasz radę.
Delikatnie do tyłu … ni chu ja. No to na bujaka. Przód, tył, przód, tył … ni chu ja. No to jestem w dupie. Kurwa w dupę pierdolona jego zasrana mać! Dałem ciała jak świeżak. KURWA! Jakbym miał prawko dopiero z pół roku. Jebane pół metra za daleko pojechałem. FAAAAAK! Dobra, chuj, wyluzuj. Patrzę przed siebie, kilka metrów od auta leży sterta gałęzi. Podłożę pod koła, złapię przyczepność i jakoś wyjadę. Wysiadam z auta. Hmmm, czy mi się wydaje, czy jestem zanurzony w glinie do kostek? Taaaak. Mięciutko jak na bagnach. Tak grząsko i głęboko, że ledwo szedłem. Nie miałem siły nogi wyrwać z tej ciapy. Myślałem, że buty zostawię. Każdy ruch przy samochodzie w trakcie podkładania gałęzi pod koła był wyzwaniem. Znalazłem też kawałek deski którą próbowałem odkopać trochę tej gliny. Nawpierdalałem tych gałęzi pod koła, naukładałem też ich obok samochodu, bym mógł w ogóle przy nim chodzić i dupa. Nie mogę wyjechać. No to podłożyłem więcej gałęzi pod koła, upierdoliłem się jak świnia, łapy w błocie, polar i spodnie też, zamiast butów widzę dwie kule gliny, w aucie też syf, a i tak to chuja dało. Nie wyjechałem.
Bezradność. Sam już więcej nic nie zdziałam. Czas po kogoś zadzwonić. BoChen! Z nim ogarniam tematy samochodów. Niestety był w Warszawie. Hmmm. No to może Wodzu. Tak, będzie tu za trochę ponad pół godziny. Dobra, to czekam.
Tjaaa, pewnie to klątwa tego gościa, z którym nie chciało mi się gadać. Mówił coś, że nie jeden samochód się na tamtej drodze zakopał. Co prawda jestem gdzie indziej, ale mi wykrakał, że ugrzęznę. To kara za to, że z nim nie pogadałem. No i tak sobie gdybając pomyślałem o jeszcze jednym koledze, który tu przecież niedaleko mieszka. Kubik! Kurwa, czemu od razu o Tobie nie pomyślałem? Dzwonię. Będzie za 10 minet.
Przyjechał, podczepiliśmy linkę, bruuum i auto na asfalcie. Dzięki za pomoc ziom.
Powrót do miasta, auto na myjkę i do domu. Łachy z butami do prania, żarło i mam wyjebane.
Weekend kurwa. No to siup.